środa, 10 maja 2017

Od Kosowego Oka "Samotność" cz. 1

Klan Deszczu
Na dobrą sprawę wciąż nie miałem bliskiego towarzysza. Siedząc na nagrzanym kamieniu na jednym z wzniesień w okolicach Wielkiego Dębu i wpatrując się spod przymrużonych powiek na leniwy wschód słońca, doszedłem do wniosku, że pora poćwiczyć mięśnie. Nie wolno mi było zmniejszyć kondycji. Nie byłbym w stanie się inaczej obronić, a jako, że pełniłem właściwie funkcję potencjalnego przywódcy Klanu Deszczu, przegrana z niewiele znaczącym wojownikiem byłaby hańbą.
Zgrabnie zeskoczyłem z kamienia i kilkoma susami przeskoczyłem po głazach wystających z wody, tym samym przekraczając rzekę. Nie widziałem większego sensu w dalszym bezczynnym siedzeniu. Zdecydowałem się na zrobienie szybkiego obiegu klanowych terenów, obierając sobie najbardziej kamienistą i stromą trasę. Przebiegałem ją przez ostatnie miesiące wielokrotnie, jednak za każdym razem była tak samo męcząca. Może kiedyś odnajdę lepszą, jednak ta zdawała się być jak na chwilę obecną wystarczająca.
Najpierw biegłem wyboistą ścieżką pod krzewami naokoło Wielkiego Dębu, przeskakując ponad wystającymi korzeniami. Stanowiło to dla mnie raczej rozgrzewkę, więc po którymś z kolei kółku, czując, że moje mięśnie są już dość rozgrzane, postanowiłem ruszyć pędem w dół najbardziej skalistego zbocza prowadzącego do rzeki Larot. Łapy mi się ślizgały, jednak za każdym razem łapałem równowagę. Sprawnie unikałem wody spływającej z szumiącego wodospadu, biegnąc tuż pod nim, na skrawku podmokłej ziemi. Pędziłem wzdłuż strumienia przez dłuższy czas, aż woda nieco się nie uspokoiła. Wtedy czyniąc zaledwie dwa skoki, znalazłem się na drugim brzegu i biegiem ruszyłem w głąb lasu. Byłem na skraju terenów, więc nie chcąc ryzykować wybiegnięciem na cudzy teren (o ile ktoś przez ten czas raczył je w ogóle zamieszkać), skręciłem, by jak najbardziej nakierować się na ziemie Klanu Deszczu. Dalej przyszła kolej na przeskakiwanie zwalonych kłód czy wdrapywaniu się na te większe, których nie mogłem przeskoczyć. Lubiłem się wspinać, więc dla mnie to nie stanowiło żadnego problemu.
Ukończywszy trening, siadłem na samym środku lasu, starając się odzyskać oddech. Jednak tym razem odzyskałem go znacznie prędzej, niż zwykle. To dało mi jasny znak, iż to faktycznie dobra pora na odnalezienie nowej, bardziej wymagającej trasy. Uśmiechnąłem się do siebie na myśl, że tą trasą może kiedyś będę mógł prowadzić kocięta uczące się na wojowników. Z całą pewnością będą wykończone, jednak całkowicie zdeterminowane do dalszej nauki. Sam kiedyś taki byłem. Teraz, nie mając przy sobie już nikogo, ten entuzjazm nieco osiadł. Głupio było mi się wciąż cieszyć prostymi rzeczami, nie mogąc nawet się z nikim nimi podzielić.
Usłyszałem ćwierkanie małego, żółtego ptasza. Doskonale wiedziałem, jak wygląda. Zmieniłem pozycję z siedzącej na tą przystosowaną do polowań na tego typu zwierzynę. Właściwie po tym wysiłku nieco burczało mi w brzuchu, więc drobna przekąska prezentowała mi się dość atrakcyjnie. Przyczaiłem się za krzakach na bezbronną istotkę, która właśnie się poiła przy kałuży, a następnie wykonałem jeden, zdecydowany skok. Walczył zaledwie przez chwilę, bijąc mnie swoimi skrzydełkami po pyszczku, aż całkiem nie uległ. To właśnie wtedy rozdrapałem pazurami jego brzuszek, starając się przebić przez grubą warstwę żółtych piór i zabrałem się do jedzenia.
Skończywszy posiłek, dostrzegłem, że jeszcze trochę mięsa zostało. Mogłem je zostawić lub gdzieś zachować, ale i tak przeszło mi przez myśl, że miło by było się nim z kimś podzielić. Problem był jednak jeden - nie miałem z kim.

<C. D. N.>

poniedziałek, 8 maja 2017

Od Kosowego Oka "Deszcz" cz. 1 (cd. chętny)

Klan Deszczu
Znowu padało. Skryłem się pod rozlazłymi liśćmi paproci i w milczeniu obserwowałem, jak ciężkie krople deszczu spadają do kałuży tuż przed moim nosem. Miałem mokre łapy, całe ubrudzone od błota, ale będąc całkowicie sam, nie przejmowałem się tym zbytnio. Nie przeszkadzał mi taki obrót sytuacji, ale jak na dzikiego kota od malucha byłem niezwykle dumnym kocurkiem, więc wolałem utrzymywać swoje futerko w jak największej czystości. Nawet, jeśli się tym razem rozchoruję, nikt się mną nie przejmie. Będę musiał sobie poradzić całkowicie sam.
Dotychczas było wciąż tak samo i zaczęło już nużyć. Jednak nikt nie zdołał mnie wypędzić z terenów niegdyś potężnego Klanu Deszczu. Niewykluczone, że nikt nawet nie wiedział, że ktokolwiek tutaj został. Uśmiechnąłem się lekko, aż mi wąsiki zadrżały. Dawny członek Klanu Deszczu, syn butnego przywódcy, skrywający się przed ulewą pod paprocią. Choć wiedziałem, że wytrzymałość i odporność na choroby miałem znacznie wyższą dzięki hartowaniu się jako kocię podczas treningów, niż członkowie innych klanów, a mimo to wolałem nie marznąć przesadnie. Nie chciałem kusić losu. A nuż, że tym razem dostanę płonących płuc i umrę w strasznych mękach.
Ponownie znudzony bezczynnym leżeniem pod rośliną, powiodłem wzrokiem po okolicy. Wszystko było przemoknięte. Co prawda słońce dopiero za niedługo musiało się chylić ku zachodowi, jednak wątpiłem w to, abym zdołał upolować cokolwiek do jutra rana. Jedyne co czułem, to wilgoć. Zapachy zwierząt były na tyle niewyraźne, że nie byłem pewien, czy były świeże, czy stare.
Dostrzegłem, iż deszcz przeistoczył się w mżawkę. Wybornie - pomyślałem, przeciągając się i otrzepując futerko z deszczu. Higieną zdecydowałem zająć się po szybkiej wizycie w rzece Larot w celu umycia łapek. Następnie chciałem wybrać się w miejsce, gdzie niegdyś mieszkał mój ojciec i matka - na koronę potężnego drzewa mieszczącego się w centrum dawnych terytoriów.
Ostrożnie stawiając łapki na jak najmniej zanurzonych w błocie kamieniach, podążyłem do celu. Nim dotarłem do celu, byłem jeszcze brudniejszy, niż na początku. Kończąc kąpiel, myślałem jednocześnie o tym, iż było to doskonałe zwieńczenie codziennego obchodu po terenach, które po tych latach wciąż uważałem za swoje. Kiedy wyszedłem ze strumienia i bezdźwięcznie zagłębiłem się w krzewy kłębiące się pod konarem, mój czuły nos przechwycił czyiś, bardzo wyraźny zapach. Zacząłem węszyć. Tak, to z całą pewnością był kot. Obcy. Przeszedł tędy już po zakończeniu ulewy. Przybrałem pozę wyrażającą pełną gotowość w razie ewentualnego ataku i z pionowo ustawionymi uszami ruszyłem powoli w kierunku źródła tajemniczego aromatu. Okrążyłem drzewo. Będąc na wschodnim skraju przydębowych krzewów, wypatrzyłem kocią sylwetkę. Przybysz był całkowicie nieświadom mojej obecności, więc udało mi się go powalić na ziemię przy wykonaniu zwykłego skoku na jego plecy.
- Kim jesteś? - syknąłem kotu do ucha.

<Chętny? Może to być albo przybysz z innego stada, albo potencjalny członek Klanu Deszczu>

Oficjalne otwarcie

Cześć.
Pomimo tego, że Leniwa Łapka (tak, będę Cię tak nazywać) wciąż nie ogarnęła wszystkiego, co powinna, jak obiecywałyśmy dziś jest otwarcie strony. Możecie już przesyłać formularze i opowiadania, a wszelakie wprowadzone zmiany nie będą jakoś drastycznie wpływać na rozgrywkę.
Have a good time!
~Avie