sobota, 29 lipca 2017

Od Księżycowego Cienia "Deszcz" cz. 2 C.D Kosowe Oko

Klan Śniegu
Postanowiłem udać się na przechadzkę. Łapa dalej pobolewała, ale dało się to znieść. Wspomnienia nie wracały przez dłuższy czas, więc utraciłem nadzieję na ich odzyskanie. Muszę sobie jakoś radzić.
Tereny które zamieszkałem nie były domem żadnego innego kota. Byłem samotny... Ale jakoś to zniosę. Może ktoś się pojawi?
Ładną pogodą nie cieszyłem się długo - po kilkunastu minutach lunął deszcz. Z westchnięciem ruszyłem dalej. Wchodząc do lasu nieco się zaniepokoiłem. Mogę mieć duże trudności z odnalezieniem drogi powrotnej. Choć... W zasadzie nie ma to znaczenia. Może ktoś tam mieszka?
Deszcz przestał padać. Spojrzałem na drzewo po lewej. Liście lśniące od kropel wody wyglądały pięknie. Kątem oka zobaczyłem mały ruch w krzakach. Odwróciłem głowę. W tym samym momencie coś zwaliło mnie z nóg, silnie uderzając w mój grzbiet. Jakiś ciężar przycisnął mnie do mokrej ziemi.
- Kim jesteś? - Syknął kot, którym okazał się ów ciężar.
- Kimś, kto nie życzy sobie takiego powitania. - Odparowałem. Spróbowałem wstać, jednak kocur okazał się nieco silniejszy niż na początku myślałem. Ostatecznie udało mi się podnieść. Otrzepałem się i spojrzałem z góry na kota. Przez chwilą mierzył mnie wzrokiem.
- Kim jesteś? - Powtórzył z naciskiem.
- Nazywam się Księżycowy Cień. A ty kim jesteś? - odpowiedziałem po chwili wahania.
- Kosowe Oko. Co tu robisz? To tereny Klanu Deszczu. - powiedział, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Nie wiedziałem o tym. - spuściłem wzrok, bynajmniej nie okazując skruchy. - Przybywam z... - no tak, nie wiem jak nazywa się mój klan. - Stamtąd. - wskazałem kierunek.
- Klan Śniegu? - spytał.
- Tak się nazywa? - westchnąłem. - Utraciłem pamięć. Wiem tylko tyle, że kiedyś tam mieszkałem.
- Ach tak.
Przez chwilę panowała krępująca cisza. Kosowe Oko najwyraźniej oczekiwał jakichś wyjaśnień.
- Wybrałem się na spacer. Zawędrowałem nieco za daleko. Odejdę stąd jak najszybciej, jeśli tylko sobie tego życzysz. - Przez chwilę nad czymś się zastanawiał. Poczułem krople deszczu na grzbiecie. Znowu zaczęło padać. Szybko na mnie zerknął.
- Chodź. - Powiedział, szybko odwracając się i ruszając przed siebie. Po chwili podążyłem za nim. Deszcz z minuty na minutę zmieniał się w ulewę, a jeszcze później w burzę z piorunami. Szybki krok zmienił się w bieg. Bardzo szybko dogoniłem kocura. Postanowiłem przyjrzeć mu się dokładniej. Dobrze zbudowany. Pod wieloma cechami fizycznymi przewyższa mnie. Zadbane futro. Piękna kompozycja kolorów. Dostojny i poważny chód. Nieufność. Wystarczy. Wystarczy by stwierdzić, że jest wysoko postawiony w tym klanie. Prawdopodobnie to jego przywódca lub starszy, doświadczony osobnik. Ze względu na to, że wygląda dość młodo, obstawiam to pierwsze.
Już jakiś czas temu straciłem nadzieję, że dotrzemy na miejsce, zanim moja sierść całkowicie przemoknie. Biegliśmy dobre trzydzieści minut. Powoli zaczynałem odczuwać zmęczenie, a ból w łapie coraz bardziej dawał się we znaki. W końcu złotooki Kosowe Oko się zatrzymał.
- To tu. - powiedział, patrząc na wielki dąb. Ciekawe. To obóz. Wyczuwam tu woń kilku kotów. Niektóre ślady są świeże, a inne tak mocno zatarte, że można by przypuszczać, że pochodzą sprzed kilku lat. W każdym razie równie dobrze może to być zapach jakichś resztek czy małych zwierząt. Nie mam już wątpliwości, że to Obóz. Tylko czemu mnie tu przyprowadził?


<Kosowe Oko? No właśnie - po co? Możemy pogadać czy coś. W każdym razie mój kotek nie jest zbyt ogarnięty w obecnej sytuacji, więc możesz mu opowiedzieć co działo się w ostatnich latach. Kto wie, może coś sobie przypomni (choćby z jakiej jest epoki XD)? >

piątek, 28 lipca 2017

Od Czarnej Wrony "Sama tu jesteś?" cz.1 (cd. Kosowe Oko)

Klan Deszczu
     Obudził mnie potencjalny posiłek. Były to gołębie, które wleciały przez dziurawy dach stodoły i nie zauważyły pogrążonej w głębokim śnie czarnej kulki, czyli mnie. Odganiały siebie nawzajem, latały we wszystkie strony unosząc w powietrze kłęby kurzu zebranego tu od lat. Przeciągnęłam się na moim posłaniu z beli siana i ziewnęłam szeroko. Ale miałam sny, pomyślałam. Kto to słyszał o psach w kosmosie? Zeskoczyłam cichutko na drewnianą podłogę poddasza i przyczaiłam się na fruwające jedzenie. Wciąż mnie nie dostrzegają. Prawie szurając brzuchem po ziemi, jak to robią starsi,  zbliżyłam się do tych tłuściutkich kąsków. Szybkie poderwanie z miejsca... i nic. W łapach pozostały tylko pióra. Połowa spłoszonych ptaków wyleciała na zewnątrz, reszta dowiedziała się o mojej obecności i tyle z polowania tutaj. Delikatnie mówiąc "niezadowolona" z porażki, zeszłam po stromych schodkach na dół, po czym przecisnęłam się na podwórze przez dziurę w drzwiach. Udało mi się dopiero później złapać kilka nornic, ale ile to przy całym gołębiu? Czas iść dalej, na tej małej, odludnej farmie na pewno nie chcę zagrzać miejsca. Na kilka nocy w porządku, ale na resztę życia? Nie ma mowy!
     Poszłam dalej, drogą przez pobliski las. Wrócił mi dobry nastrój. Szłam żwawym krokiem, podskakiwałam raz po raz, próbując złapać przelatującego owada. W powietrzu czułam głównie mocny zapach sosen, wymieszany z innymi roślinami plus domieszka zapachu zwierząt stąd. Obym tylko nie wpadła tu na nic większego. Wskoczyłam na pieniek jednego z drzew i pomknęłam w górę, mocno wczepiając się pazurami w drewno. Zauważyłam nad sobą kosa. Może warto jeszcze raz spróbować upolować ptaka? Zaczęłam poruszać się dużo wolniej, ciszej i bardzo ostrożnie. Dystans między mną, a ofiarą był coraz mniejszy. Już-już myślałam, że się tym razem uda, ale byłam trochę za głośna. To niestety wystarczyło. Kos odleciał. Usiadłam na gałęzi zawiedziona. Znowu...  
    Popatrzyłam na następne drzewa. Skakały po nich wiewiórki. Przyglądałam im się chwilę. Chyba nie mam ochoty się z nimi ganiać dzisiaj. Innym razem. Zeszłam z powrotem na ziemię i ruszyłam dalej przed siebie, podziwiając leśne krajobrazy. Szkoda, że drzewa zasłaniają większość widoków. Po drodze próbowałam jeszcze szczęścia w łapaniu drobnych zwierzątek, ale udało się tylko raz. Znów chude, mysie mięso.
     Zatrzymałam się przy ścieżce, na skraju lasu. Wypatrzyłam nagrzany słońcem kamień, zdecydowałam, że odpocznę na nim. Wyczyściłam tam językiem futerko i wyciągnęłam zeń kilka rzepów. Może jednak powinnam uważać, w które krzaki wskakuję? Postanowiłam chwilę powygrzewać się na tej skale, w przyjemnym ciepełku. Położywszy się, powtarzałam sobie "Tylko chwilka, tylko chwilka", ale zamknęłam oczy i zasnęłam twardym snem. 
***
- Mała, wstawaj! - usłyszałam głos jakiegoś dorosłego kocura.
Poderwałam się i uskoczyłam w bok.  Znalazłam się na trawie, ledwo zdołałam wylądować na czterech łapach. Popatrzyłam na nieznajomego. Duży nie wyglądał, jakby miał zamiar atakować, ale też nie był uśmiechniętym przyjacielem.  Nie potrafiłam odczytać intencji tego złotookiego kota .
- Sama tu jesteś? - zapytał.
Pokiwałam twierdząco czarnym łebkiem, odsuwając się kawałek.
- Ja tylko chciałam odpocząć na tym drzewie - zaczęłam się tłumaczyć przestraszona. 
- Spałaś na kamieniu.
- Tak? - zdziwiłam się. - Znaczy.. Tak, oczywiście! Chodziło mi o kamień - głupie przejęzyczenie.
- Nie bój, się mnie - powiedział kocur spokojnym głosem. - Jak ci na imię? 
- Czarna Wrona - przedstawiłam się cicho.
<Kosowe Oko?>

Od Księżycowego Cienia "Przebudzenie"

Klan Śniegu
       Poczułem, że koniec snu nadszedł. Uwolniłem się z krainy Morfeusza, stopniowo odzyskując kontakt z rzeczywistością. Ale tylko umysłem. Na razie.
       Uchyliłem powieki. Oczy nie ukazały mi żadnego widoku, jednak czerń zaczęła powoli zlewać się z szarością.
        Moja lewa, przednia łapa delikatnie drgnęła. Stopniowo odzyskiwałem władzę w ciele. Szerzej otworzyłem oczy. Czerń ustąpiła całkowicie, zastąpiona szarością, z przebłyskami zieleni.
         Razem z odzyskaniem czucia i możliwości poruszania w kończynach, napadł mnie ostry, przeszywający ból. Lekko wygiąłem grzbiet, tym samym rozpoczynając kolejną falę. Czułem się trochę, jakby ktoś otoczył mnie lodem na bardzo długi czas, a teraz odmrażał.
         Ból nie urywał się przez dobre kilka minut. Kiedy minął, zwinąłem się w kłębek. Po chwili spróbowałem wstać. Utrzymałem się chwilę na zesztywniałych łapach, ale gdy zrobiłem jeden krok, zwaliłem się na ziemię. Spróbowałem po raz drugi. Wykonałem kilka chwiejnych kroków i znowu upadłem. Wzrok wrócił całkowicie, dźwięki stały się wyraźniejsze. Teren był nierówny, potoczyłem się kilka metrów w dół i nagle utraciłem grunt. Spadałem.
           Nie do końca jeszcze sprawne mięśnie nie pozwoliły mi na dokładne zamortyzowanie upadku. W zasadzie w ogóle nic to nie pomogło. Walnąłem mocno o drzewo, zleciałem z pnia, obijając się o gałęzie i uderzyłem o ziemię. Zanim ponownie straciłem przytomność, w mojej głowie pojawił się widok nienaturalnie wielkiego księżyca, rzucającego cień na bezkresne, srebrzyste pustkowie.
***
           Ponownie się obudziłem. Kaszlnąłem i wstałem. Od razu dał mi się we znaki dotkliwy ból w prawej, przedniej łapie. Spróbowałem przenieść na nią ciężar. Syknąłem. Uzyskałem pewność, że jest złamana. Lub jest mocno obita. Lepiej nie dramatyzować.
        Udałem się w stronę, którą podpowiadał mi instynkt - w stronę jedzenia. Śpiew ptaków dobiegał z małego lasku, nieopodal. Skrzydlate stworzenia przysiadły na krzewie dzikiej róży. Ukryłem się w wysokiej trawie i przygotowałem do skoku. Odbiłem się od ziemi, płosząc zwierzątka. Z powodu kontuzji w łapie, nic nie złapałem. Zakląłem pod nosem. Muszę szybko coś zjeść, czuje, że ledwo mogę chodzić. Podążyłem za zapachem nieco większej zwierzyny. Po kilku minutach zauważyłem dwa tłuste gołębie, pijące wodę z kałuży. Tym razem bardziej mi się poszczęściło - schwyciłem jedno smakowite ptaszysko. Tak. I to rozumiem. Zabrałem się do jedzenia.
          Po skończonym posiłku, zdałem sobie sprawę, z tego, że nie pamiętam nawet jak mam na imię. Dziura w pamięci obejmowała całe moje dotychczasowe życie. Pozostawiła mi jedynie instynkty, wiedzę i umiejętności. Spróbowałem coś sobie przypomnieć. Jedyne co sobie przypomniałem, to słowa ,,Dwie Zimy" i obraz pięknej jaskini. W ten sposób określa się wiek... Czyli przed utratą pamięci miałem dwie zimy. A jaskinia... Może tam mieszkałem? Tak czy siak spróbuje ją znaleźć. Ale... Co jeśli kogoś spotkam? Nie pamiętam swojego imienia... Wtedy przypomniało mi się wspomnienie księżyca i jego cienia. Księżycowy Cień... Powinno pasować.
Lekko kuśtykając, ruszyłem w losowym kierunku.
***
        Tak. To na pewno tu. Wszedłem do jaskini, oświetlonej błękitnym światłem. Poczułem się w niej dziwnie... Swojsko. Bezpiecznie. Po prostu jak w domu.

Wsunąłem się we wnękę w skale. Przymknąłem powieki. Pierwszy raz od długiego czasu udało mi się spokojnie usnąć.