poniedziałek, 8 maja 2017

Od Kosowego Oka "Deszcz" cz. 1 (cd. chętny)

Klan Deszczu
Znowu padało. Skryłem się pod rozlazłymi liśćmi paproci i w milczeniu obserwowałem, jak ciężkie krople deszczu spadają do kałuży tuż przed moim nosem. Miałem mokre łapy, całe ubrudzone od błota, ale będąc całkowicie sam, nie przejmowałem się tym zbytnio. Nie przeszkadzał mi taki obrót sytuacji, ale jak na dzikiego kota od malucha byłem niezwykle dumnym kocurkiem, więc wolałem utrzymywać swoje futerko w jak największej czystości. Nawet, jeśli się tym razem rozchoruję, nikt się mną nie przejmie. Będę musiał sobie poradzić całkowicie sam.
Dotychczas było wciąż tak samo i zaczęło już nużyć. Jednak nikt nie zdołał mnie wypędzić z terenów niegdyś potężnego Klanu Deszczu. Niewykluczone, że nikt nawet nie wiedział, że ktokolwiek tutaj został. Uśmiechnąłem się lekko, aż mi wąsiki zadrżały. Dawny członek Klanu Deszczu, syn butnego przywódcy, skrywający się przed ulewą pod paprocią. Choć wiedziałem, że wytrzymałość i odporność na choroby miałem znacznie wyższą dzięki hartowaniu się jako kocię podczas treningów, niż członkowie innych klanów, a mimo to wolałem nie marznąć przesadnie. Nie chciałem kusić losu. A nuż, że tym razem dostanę płonących płuc i umrę w strasznych mękach.
Ponownie znudzony bezczynnym leżeniem pod rośliną, powiodłem wzrokiem po okolicy. Wszystko było przemoknięte. Co prawda słońce dopiero za niedługo musiało się chylić ku zachodowi, jednak wątpiłem w to, abym zdołał upolować cokolwiek do jutra rana. Jedyne co czułem, to wilgoć. Zapachy zwierząt były na tyle niewyraźne, że nie byłem pewien, czy były świeże, czy stare.
Dostrzegłem, iż deszcz przeistoczył się w mżawkę. Wybornie - pomyślałem, przeciągając się i otrzepując futerko z deszczu. Higieną zdecydowałem zająć się po szybkiej wizycie w rzece Larot w celu umycia łapek. Następnie chciałem wybrać się w miejsce, gdzie niegdyś mieszkał mój ojciec i matka - na koronę potężnego drzewa mieszczącego się w centrum dawnych terytoriów.
Ostrożnie stawiając łapki na jak najmniej zanurzonych w błocie kamieniach, podążyłem do celu. Nim dotarłem do celu, byłem jeszcze brudniejszy, niż na początku. Kończąc kąpiel, myślałem jednocześnie o tym, iż było to doskonałe zwieńczenie codziennego obchodu po terenach, które po tych latach wciąż uważałem za swoje. Kiedy wyszedłem ze strumienia i bezdźwięcznie zagłębiłem się w krzewy kłębiące się pod konarem, mój czuły nos przechwycił czyiś, bardzo wyraźny zapach. Zacząłem węszyć. Tak, to z całą pewnością był kot. Obcy. Przeszedł tędy już po zakończeniu ulewy. Przybrałem pozę wyrażającą pełną gotowość w razie ewentualnego ataku i z pionowo ustawionymi uszami ruszyłem powoli w kierunku źródła tajemniczego aromatu. Okrążyłem drzewo. Będąc na wschodnim skraju przydębowych krzewów, wypatrzyłem kocią sylwetkę. Przybysz był całkowicie nieświadom mojej obecności, więc udało mi się go powalić na ziemię przy wykonaniu zwykłego skoku na jego plecy.
- Kim jesteś? - syknąłem kotu do ucha.

<Chętny? Może to być albo przybysz z innego stada, albo potencjalny członek Klanu Deszczu>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz