Klan Śniegu
Poczułem, że koniec snu nadszedł. Uwolniłem się z krainy
Morfeusza, stopniowo odzyskując kontakt z rzeczywistością. Ale tylko umysłem.
Na razie.
Uchyliłem powieki. Oczy nie ukazały mi żadnego widoku,
jednak czerń zaczęła powoli zlewać się z szarością.
Moja lewa, przednia łapa delikatnie drgnęła. Stopniowo
odzyskiwałem władzę w ciele. Szerzej otworzyłem oczy. Czerń ustąpiła
całkowicie, zastąpiona szarością, z przebłyskami zieleni.
Razem z odzyskaniem czucia i możliwości poruszania w
kończynach, napadł mnie ostry, przeszywający ból. Lekko wygiąłem grzbiet, tym
samym rozpoczynając kolejną falę. Czułem się trochę, jakby ktoś otoczył mnie
lodem na bardzo długi czas, a teraz odmrażał.
Ból nie urywał się przez dobre kilka minut. Kiedy minął,
zwinąłem się w kłębek. Po chwili spróbowałem wstać. Utrzymałem się chwilę na
zesztywniałych łapach, ale gdy zrobiłem jeden krok, zwaliłem się na ziemię.
Spróbowałem po raz drugi. Wykonałem kilka chwiejnych kroków i znowu upadłem.
Wzrok wrócił całkowicie, dźwięki stały się wyraźniejsze. Teren był nierówny,
potoczyłem się kilka metrów w dół i nagle utraciłem grunt. Spadałem.
Nie do końca jeszcze sprawne mięśnie nie pozwoliły mi na
dokładne zamortyzowanie upadku. W zasadzie w ogóle nic to nie pomogło. Walnąłem
mocno o drzewo, zleciałem z pnia, obijając się o gałęzie i uderzyłem o ziemię.
Zanim ponownie straciłem przytomność, w mojej głowie pojawił się widok
nienaturalnie wielkiego księżyca, rzucającego cień na bezkresne, srebrzyste
pustkowie.
***
Ponownie się obudziłem. Kaszlnąłem i wstałem. Od razu dał mi
się we znaki dotkliwy ból w prawej, przedniej łapie. Spróbowałem przenieść na
nią ciężar. Syknąłem. Uzyskałem pewność, że jest złamana. Lub jest mocno obita.
Lepiej nie dramatyzować.
Udałem się w stronę, którą podpowiadał mi instynkt - w
stronę jedzenia. Śpiew ptaków dobiegał z małego lasku, nieopodal. Skrzydlate
stworzenia przysiadły na krzewie dzikiej róży. Ukryłem się w wysokiej trawie i
przygotowałem do skoku. Odbiłem się od ziemi, płosząc zwierzątka. Z powodu
kontuzji w łapie, nic nie złapałem. Zakląłem pod nosem. Muszę szybko coś zjeść,
czuje, że ledwo mogę chodzić. Podążyłem za zapachem nieco większej zwierzyny.
Po kilku minutach zauważyłem dwa tłuste gołębie, pijące wodę z kałuży. Tym razem
bardziej mi się poszczęściło - schwyciłem jedno smakowite ptaszysko. Tak. I to
rozumiem. Zabrałem się do jedzenia.
Po skończonym posiłku, zdałem sobie sprawę, z tego, że nie
pamiętam nawet jak mam na imię. Dziura w pamięci obejmowała całe moje
dotychczasowe życie. Pozostawiła mi jedynie instynkty, wiedzę i umiejętności.
Spróbowałem coś sobie przypomnieć. Jedyne co sobie przypomniałem, to słowa
,,Dwie Zimy" i obraz pięknej jaskini. W ten sposób określa się wiek...
Czyli przed utratą pamięci miałem dwie zimy. A jaskinia... Może tam mieszkałem?
Tak czy siak spróbuje ją znaleźć. Ale... Co jeśli kogoś spotkam? Nie pamiętam
swojego imienia... Wtedy przypomniało mi się wspomnienie księżyca i jego
cienia. Księżycowy Cień... Powinno pasować.
Lekko kuśtykając, ruszyłem w losowym kierunku.
***
Tak. To na pewno tu. Wszedłem do jaskini, oświetlonej
błękitnym światłem. Poczułem się w niej dziwnie... Swojsko. Bezpiecznie. Po
prostu jak w domu.
Wsunąłem się we wnękę w skale. Przymknąłem powieki. Pierwszy
raz od długiego czasu udało mi się spokojnie usnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz