Klan Śniegu
Kolejny dzień samotnego życia. Bez sensu. Spokojna
egzystencja bez żadnego towarzystwa jakoś specjalnie mi nie przeszkadza, ale
zupełny brak zajęć i obowiązków jest nieco dobijający. By trochę załagodzić to
nieprzyjemne uczucie, które zawsze towarzyszy samotnikom, postanowiłem udać się
na zwiad. Z resztą - nieproszony gość mógłby być ciekawym urozmaiceniem.
Zanim ruszyłem na obchód terenów, postanowiłem udać się na
polowanie. Trochę to trwało, ale owocem łowów były dwie myszy i nornica.
Zjadłem najmniejszą zdobycz, resztę zostawiając na powrót.
Wystrzeliłem z jaskini i popędziłem sprintem po trawiastym
podłożu. Przeskakiwałem liczne kałuże, lekko lądując na łapach. Mimo tego, że
nie miałem pojęcia, gdzie są granice klanu, jakoś udawało mi się ich nie
przekraczać. Prowadziły mnie zatarte ślady bytności kotów. Zapach dawno rozmyły
deszcze, ale pojedyncze kości raczej trudno przegapić. Co tu się stało?
Wskoczyłem na pień starego dębu i wspiąłem się na szczyt.
Przez dłuższą chwilę obserwowałem okolicę. Pusto, a cisza jak makiem zasiał.
Naszła mnie chęć walki. Bardzo chciałem poćwiczyć, jednak
nie miałem z kim. Wtargnięcie na teren cudzego klanu i rozpoczęcie bójki z
przypadkowo napotkanym kotem nie jest dobrym pomysłem... A więc może jakieś
duże zwierzę?
Wywęszyłem królika. Nie o to mi chodziło, ale cóż...
Ukryłem się w wysokiej trawie. Powoli podkradałem się do
gryzonia. Po chwili wykonałem wysoki skok na grzbiet stworzenia. Normalnie
zrobiłbym to dużo dyskretniej, lecz teraz nie chodziło mi o szybkie upolowanie
go, a trening.
Zwierzak strącił mnie z grzbietu i zaczął uciekać.
Wylądowałem a czterech łapach i ruszyłem w pogoń. Wiatr rozwiewał moją sierść i
napełniał mój nos soczystym zapachem ofiary...
Przewróciłem stworzenie na bok i już miałem wbić kły w szyję
królika, gdy nagle przypomniałem sobie o wcześniej upolowanej zdobyczy.
Schowałem pazury i cofnąłem się o krok. Nie zamierzałem jednak od tak odpuścić,
dobre kilka minut goniłem za stworzonkiem, co chwila uderzając je miękko łapą.
Po jakimś czasie dałem mu spokój i wróciłem do obchodu terenów. Biegnąc jak
najszybciej tylko się dało, co chwila sadząc wysokie skoki, dokończyłem obchody
terenów. Pusto. Jak zwykle zresztą.
W szaleńczym pędzie powróciłem do Obozu. Z westchnieniem
radości zabrałem się do jedzenia. Soczyste mysie mięso wręcz rozpływało się w
pysku. Tylko szkoda, że muszę jadać sam...
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz